„Talentu do grania to ty, dziecko, nie masz…”

DrugiePodejscie.pl | Portal dający nadzieję

„Talentu do grania to ty, dziecko, nie masz…”

2 sierpnia 2021 Muzyka 0


Od dziecka kochałam muzykę.
 
Zanim mówiłam, już śpiewałam. Dużo tańczyłam.
 
Zamarzyłam więc, że zostanę tancerką w pięknej sukni z falbanami, z gustownie upiętymi włosami, pociągniętymi jakimś mazidłem, które na dobre ukryje hańbiący rudy odcień moich loczków.
 
Marzyły mi się też buty na obcasiku, jakie widywałam u tancerek na występach w szkole oraz delikatny makijaż, który skutecznie ukryłby to, że opalałam się przez sitko, jak określił jeden z moich mniej empatycznych nauczycieli.
 
 
 

Pierwsze podejście

Rodzice zapisali mnie więc na zajęcia muzyczne do klubu osiedlowego na wielkim blokowisku.
 
Byłam wniebowzięta do czasu, aż się nie okazało, że zostałam członkiem dziecięcego chórku wokalnego z etatowymi solistkami, ubranego z wypłowiałe nylonowe sukienki w kwiatki, w którym robiłam za tło.
 
Bałam się tam nawet odezwać, a co dopiero zaśpiewać coś sama.
 
Moja kariera trwała rok w męczarniach nieśmiałości i wiecznego niezauważania przez prowadzących.
 
Taki los wysoko wrażliwego dziecka.
 
 
 

Drugie podejście

W parafii pojawił się bardzo otwarty ksiądz, który założył chór.
 
Śpiewało się tam fantastycznie.
 
Księdza jednak zabrali i nastał czas posuchy. Postanowiłam zatem iść do szkoły muzycznej.
 
Egzamin wstępny oblałam.
 
Dół nie z tej ziemi.
 
Wiara w siebie na poziomie mocno minusowym.
 
 
 

Trzecie podejście

O nie, tak nie może być.
 
Zaparłam się.
 
Rozpracowałam, czego oczekuje od kandydatów do szkoły komisja.
 
Zasięgnęłam porady specjalisty (rówieśnika, który grał na pianinie) i na chybił trafił trenowałam rozpoznawanie dwudźwięków i trójdźwięków granych harmonicznie (poległo to na tym, że naraz wciskałam dwa lub trzy przypadkowe klawisze).
 
Tym razem mnie przyjęto. Świętowałam sukces.
 
Radość nie trwała jednak długo.
 
Już w pierwszej klasie doświadczyłam upokorzenia totalnej nieumiejętności zapisywania dyktand ze słuchu, chociaż słuch miałam dobry.
 
Może to stres? Może metoda? Nie wiem. Do dziś nie rozwikłałam tej zagadki.
 
Od dyktand muzycznych trzymam się z daleka.
 
Najgorsze jednak było to, że egzaminy ze śpiewu nie szły mi najlepiej.
 
Semestr za semestrem oceniano mnie na stopień dobry.
 
Tak, dzisiaj wiem, jak to brzmi.
 
Sama ocena mówiła przecież, że śpiewam dobrze (a dobrze to chyba całkiem nieźle, no nie?).
 
Jednak 4 w szkole muzycznej to było straszne przeciętniastwo. Kariery mi nie wróżono.
 
Dobrnęłam na fatalnych dobrych i czasem dostatecznych z piątkami z teorii do końca szkoły.
 
I porzuciłam muzykę.
 
Uznałam, że nie jestem jej godna.
 
 
 

Czwarte podejście

Pragnienie obcowania z muzyką było we mnie bardzo silne.
 
Postanowiłam więc spróbować swoich sił, ucząc się gry na organach.
 
Najpierw trzeba było jednak przebrnąć przez pianino.
 
A było to trudne, bo pani orzekła „Talentu do grania to ty dziecko nie masz”.
 
Wierzę, że nie chciała mnie zranić.
 
Po prostu miała właściwość nazywania rzeczy po imieniu, bez wnikania z tajniki psychiki blokującej umiejętności.
 
A ja grałam fatalnie. Mimo ćwiczeń w wychłodzonych salach studium.
 
Niemniej jednak na dwójach przebrnęłam przez etap pianina i zaczęłam organy.
 
Chciałabym móc napisać, że od tej pory wszystko potoczyło się jak w bajce. Niestety. Rzeczywistość była okrutna.
 
I nie pomogło to, że nauczycielka była miła.
 
Granie na dwie ręce plus pedał okazały się gwoździem do trumny.
 
Poległam.
 
Moja kariera organistki zakończyła się.
 
Znowu porzuciłam muzykę.
 
 
 

Piąte podejście

Muzyka jednak dalej mnie wołała.
 
Trafiłam do chóru o bardzo wysokim poziomie artystycznym. Dużo się nauczyłam.
 
Ale i tutaj robiłam za tło. A muzyka wyrywała się ze mnie i chciała więcej.
 
Chór się rozpadł. Nie, nie przeze mnie.
 
Odszedł główny pianista kompozytor i to był koniec.
 
 
 

Szóste podejście

Nastał etap dzieci.
 
Muzyka musiała poczekać.
 
Latorośle jednak zaczęły grać na pianinie. A ja razem z nimi.
 
To znaczy, po nich, gdy poszły już spać.
 
Rozgrywałam sobie kotki na płotki i inne proste utwory dla dzieci.
 
I nawet nie wiem, kiedy zaczęłam grać, nie wgapiając się z uporem maniaka w klawiaturę.
 
Nigdy tak nie umiałam (zawsze uczyłam się utworów na pamięć, a wzrokiem kontrolowałam klawisze).
 
Jednak dalej byłam przekonana, że klawisze nie dla mnie.
 
Chociaż ich brzmienie wywoływało ciarki na całym ciele.
 
 
 

Siódme podejście

Pewnego lata pojechaliśmy rodzinnie na obóz. Pełen muzyki i śpiewu.
 
Gdy wróciłam z obozu, siadłam do klawiszy i zaczęłam grać. Tak po prostu. Z głowy. Akordami. Piosenki, które mi się podobały.
 
A potem przyszedł czas na moje własne kompozycje. Same wychodziły mi spod palców.
 
Podobnie zresztą było z tekstami. Słowa bez problemu łączyły się z muzyką.
 
Nigdy nie myślałam, że ja będę tworzyć.
 
Nigdy.
 
Kiedy to piszę, mam na swoim koncie kilka piosenek. A za moimi plecami stoi perkusja.
 
Niedawno okazało się, że mam świetne poczucie rytmu i fantazję bębniarską.
 
Postanowiłam więc uczyć się grać na instrumentach perkusyjnych. Najpierw był cajon.
 
Ale jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc zapragnęłam perkusji. I co ciekawe, nie boję się zacząć grać.
 
 
 
Marzy mi się jeszcze ukulele. Wiem, że przyjdzie i na nie czas.
 
Skąd ta pewność? Z doświadczenia.
 
A mówi mi ono, że muzyki, tak jak każdej innej umiejętności, można się nauczyć.
 
Najlepiej obrać metodę „im mniej, tym więcej”.
 
Małymi krokami można wiele, jeśli nie wszystko.
 
Małe kroki to świetna droga do wielkości. Rozstrzelona w czasie, ale bardzo skuteczna.
 
Szkoda, że nikt mi o tym wcześniej nie powiedział.
 
Dlatego ja mówię to Wam i swoim dzieciom (osobistym i tym, które uczę).
 
 
 

Autor: Iwona Zduniak

Nauczycielka i copywriterka w jednym, mistrzyni drugich, trzecich, czwartych i entych podejść.
 
Zapraszam na https://www.facebook.com/iwonazduniakcopy/
 
 
 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *