Kiedy starszy pacjent odchodzi…
Nigdy żaden wykładowca nie szykował mnie na śmierć.
Nie mówił, jak to będzie wyglądać.
Czy będę wiedzieć wcześniej, że to już.
Czy ktoś da mi znak…
Karmisz pacjenta szpitalną zupą, bo tylko to ten starszy człowiek jest w stanie przełknąć.
Widzisz, jak otwiera usta, mając liczne braki w uzębieniu.
I przełyka ciepły wywar, rozkoszując się jego smakiem.
A ty wiesz, że to najgorsza zupa świata, jaką mógłbyś zjeść.
Widzisz te śmiejące się oczy, z których czasem spływa łza wdzięczności.
Po pomarszczonej, szarej już skórze.
A z ust wydobywa się: Dziękuję, pyszne!
I te drżące ręce, które chciałyby same trafiać do ust łyżką.
A jedyne, co mogą, to chwycić pościel i ścisnąć.
Ścisnąć tak mocno, że ręce w momencie robią się lodowate.
I chociaż ta staruszka tego nie czuje, ty wiesz.
Wiesz, że to krążenie już coraz słabsze, ale masz w głowie myśl…
Przecież siedzi i je, mówi, chociaż bardzo niewyraźnie.
To jeszcze spokojnie, ma czas.
Nawet sama oddycha, więc może nawet stąd wyjdzie.
Wróci do bliskich, będzie cieszyć się wnukami albo prawnukami.
To nic, że nie chodzi, jest na tyle szczuplutka, że rodzina da radę.
Kończysz podawać ostatnią łyżkę już chłodnego wywaru.
Wycierasz jej usta i brodę papierowym ręcznikiem.
Sprzątasz stoliczek przy łóżku, chowasz ściereczkę spod brody.
Mówisz, że zaraz znów przyjdziesz.
Uśmiechasz się lekko, ona odwzajemnia ten uśmiech.
Jej oczy takie szczere i szczęśliwe spoglądają na Ciebie, jak wychodzisz z sali.
Wiesz, że wrócisz tam zaraz z masą kroplówek, z pampersem na zmianę i pianką do mycia w łóżku.
Ze stosem specyfików na odleżynę, żeby nie bolało…
Mija godzina, zanim wszystko naszykujesz na wózek.
Dla każdego pacjenta co innego.
Wszystko podpisane.
Znów wchodzisz na tę salę.
I widzisz, że staruszka jest nadal w tej samej pozycji, w której ją zostawiłaś.
Półsiedzącej, aby nie zadławiła się treścią pokarmową.
Ale głowa lekko odwrócona w stronę okna.
Myślisz, że pewnie spogląda na piękno świata i tęskni.
Ale czujesz niepewność w tych myślach.
Nie spostrzegasz ruchu klatki piersiowej.
Ogarnia Cię strach taki, że boisz się nawet podejść.
Ale podchodzisz…
Kładziesz rękę na jej piersiach i spoglądasz niepewnie na twarz.
Nie porusza oczami.
Czujesz, jak paraliżuje Cię coś od środka.
Nie jesteś w stanie realnie ocenić, czy staruszka oddycha, czy nie.
Zaczynasz ją lekko potrząsać dłonią i pytać, czy śpi.
Nie śpi.
Nie odpowiada.
Lekko rozchylone usta już chyba mówią Ci wszystko, ale Ty nadal próbujesz.
„Wołać lekarza?”
To zdanie słyszysz w swej głowie.
I próbujesz głośniej zawołać staruszkę, mocniej nią potrząsnąć.
Wracasz na dyżurkę.
Chwytasz słuchawkę telefonu swymi zimnymi i bladymi dłońmi.
Jednocześnie czujesz, że są wilgotne ze strachu.
Kiedy trzymasz ją kurczowo, żeby nie wypadła Ci z rąk.
Wystukujesz kod dyżurki lekarskiej i czekasz.
Każda sekunda oczekiwania na głos lekarza to wieczność.
Czujesz, że w gardle rośnie Ci coraz większy kamień.
I nie do końca wiesz, co powiedzieć.
„Tak słucham?” – słyszysz po drugiej stronie.
I próbujesz przekazać słowami niepozbierane myśli.
Zamykasz oczy i słyszysz „proszę zapisać godzinę zgonu”.
Próbujesz ukryć łzy, które napływają do oczu.
Lekarz wychodzi z sali.
Robisz wszystko, aby łzy nie spływały Ci po policzkach.
Przełykasz ślinę i czujesz ten głaz w gardle.
Przykrywasz staruszkę, jakby spała.
Wychodzisz spisać papiery i wracasz zaraz z koleżanką.
Nie wiesz, co powiedzieć.
Zachowujesz ciszę, jak na cmentarzu.
W duchu odmawiasz „Wieczne odpoczywanie”.
Musisz przygotować staruszkę do ostatniej drogi.
W szpitalu panuje zasada wysyłania ciała nago.
Ale kłóci się to z Twoja etyką pracy.
Zostawiasz założoną piżamę.
Nie chcesz, żeby nagie ciało transportowano w papierowym prześcieradle.
Usuwasz wenflon, cewnik.
Zmieniasz pampersa na czystego.
Starasz się zachować godność tego człowieka najlepiej jak potrafisz.
Zakładasz opaskę na rękę z danymi.
Przecież wiesz, że to nie jest NN.
Ma rodzinę, bliskich, przyjaciół.
Już jej nie zobaczą w domowym fotelu.
Nie usłyszą jej głosu.
Nadal nic nie mówisz.
Próbujesz tłumić łzy, które już nie dały rady zatrzymać się w szeroko otwartych oczach.
Czujesz ich ciepło na policzkach.
Przenosisz coraz chłodniejsze, blade ciało na wózek transportowy do kostnicy.
Zakrywasz papierowym prześcieradłem.
Głowę też.
Ostatni raz patrzysz na lekki uśmiech kobiety, która zapewne przeżyła wiele pięknych chwil.
Ale też zabrała ze sobą i trudy życia ziemskiego.
I wiesz, że jej dusza już idzie na spotkanie z Najwyższym.
Nadal w myślach odmawiasz modlitwę.
Tym razem do Anioła Stróża.
Niech ją prowadzi prosto przed Jego tron.
Czy już widzi Jego Oblicze?
Jak to jest być w dwóch miejscach naraz? – myślisz.
Ciałem jeszcze wśród nas, duchem ponad nami.
Czujesz ulgę.
Po przypomnieniu sobie o Niebie wiesz, że na pewno jest już lepiej.
Nie ma bólu.
Zakrywasz wózek metalową kopułą i ruszasz.
Wszyscy wiedzą, co wieziesz.
A Ty wiesz, że to ostatnia Twoja droga ze staruszką.
Czujesz chłód szpitalnych korytarzy, chociaż zawsze jest Ci gorąco.
Tym razem powiew lekkiego wiatru ogarnia Twoje wilgotne od potu ciało.
I jak zawsze słychać gwar pacjentów, tak teraz cisza aż huczy w Twych uszach.
Otwierasz drzwi „pro morte”.
Wjeżdżasz i zostawiasz staruszkę.
Dziwne myśli kłębią się w głowie.
Nie chcesz wychodzić i jej zostawiać, sama nie wiesz dlaczego.
Cichutko wychodzisz, tak jakbyś nie chciała jej przeszkadzać.
Przekręcasz klucz w zamku i wracasz do obowiązków.
Nie zapominasz…
Wracasz do domu po 12 godzinach i wciąż masz w głowie ten obraz.
Przed zaśnięciem jeszcze raz wzdychasz… „Zdrowaś Mario…”.
Autor: Edyta Cabaj
Żona, potrójna mama, pielęgniarka i początkująca copywriterka.