O małym Franku, który w godzinę dokonał więcej, niż inni przez całe życie

DrugiePodejscie.pl | Portal dający nadzieję

O małym Franku, który w godzinę dokonał więcej, niż inni przez całe życie

14 sierpnia 2021 Dzieci Małżeństwo i rodzina 4


Wciąż nie do końca rozumiem to, co stało się w 2008 roku, ale z każdym dniem widzę wyraźniej, że w tamtych wydarzeniach Bóg był ze mną.
 
Jestem pewna, że narodziny i śmierć naszego syna, były przymierzem Boga ze mną.
 
Przymierzem, które Bóg wciąż odnawia.
 
 
 
„A po tych wydarzeniach Bóg wystawił Abrahama na próbę. Rzekł do niego: «Abrahamie!» A gdy on odpowiedział: «Oto jestem» – powiedział: «Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jakie ci wskażę».
 
A gdy przyszli na to miejsce, które Bóg wskazał, Abraham zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka położył go na tych drwach na ołtarzu.
 
Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna. Ale wtedy Anioł Pański zawołał na niego z nieba i rzekł: «Abrahamie, Abrahamie!» A on rzekł: «Oto jestem». Anioł powiedział mu: «Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna» (Rdz 22, 1-2;9-12)”.
 
 
 

„Dlaczego nie ocaliłeś?” – kolejna rocznica

 
Mija kolejny rok od chwili, kiedy Bóg powołał do siebie naszego syna Franciszka.
 
Początkowo, gdy słyszałam czytanie o Izaaku i Abrahamie buntowałam się.
 
Dlaczego Izaaka ocaliłeś, a mojego syna nie?
 
Im więcej czasu upływa od tego zdarzenia, tym dostaję na nie więcej światła.
 
Wciąż nie do końca je rozumiem, ale z każdym dniem widzę wyraźniej, że Bóg w tym wszystkim był.
 
Jestem pewna, że narodziny i śmierć naszego syna były przymierzem Boga ze mną.
 
Przymierzem, które wciąż odnawia.
 
 
 

Modlitwa dzieci

 
Franek jest naszym czwartym dzieckiem.
 
Kiedy urodziła się druga dziewczynka – wówczas mieliśmy dwie córki i syna – dzieci uznały, że jest niesprawiedliwie, nierówno, że powinien w domu być jeszcze jeden chłopiec.
 
Modliły się o brata.
 
Ich prośby zostały wysłuchane.
 
Po pół roku byłam w ciąży.
 
Dwie pierwsze ciąże były bardzo trudne.
 
W każdej po kilka miesięcy musiałam leżeć, dzieci rodziły się przedwcześnie.
 
Trzecia ciąża była trochę łatwiejsza.
 
Jadzia jako jedyna urodziła się w terminie.
 
Uwierzyłam, że zła passa minęła.
 
Nie miałam już takich lęków i obaw.
 
Z takim nastawieniem łatwo było mi przyjąć kolejne dziecko.
 
Kochałam je od chwili poczęcia.
 
 
 

Pierwsze podejście

 
Informacja o ciąży mniej zachwyciła mojego męża.
 
Był obrażony na Pana Boga, że robi z niego kierowcę autobusu: czwórka dzieci do sedana się nie zmieści.
 
Kolejne 9 miesięcy bez pożycia małżeńskiego – bo w zagrożonej ciąży to zabronione.
 
Właśnie wzięliśmy kredyt na mieszkanie, które remontowaliśmy.
 
Nie radził sobie z tym wszystkim.
 
Początkowo ciąża przebiegała wyjątkowo dobrze, co utwierdzało mnie w przekonaniu, że co złe w tym temacie, mamy już za sobą.
 
Nie oszczędzałam się wcale.
 
Ani nie widziałam takiej potrzeby, ani możliwości.
 
Pewnego wieczoru poczułam dobrze mi już znane objawy – ból w dole brzucha i skurcze.
 
Mąż nie przejął się tym specjalnie.
 
Byłam sama ze swoim przerażeniem i złymi przeczuciami.
 
Pojawiło się plamienie.
 
Następnego dnia wylądowałam w szpitalu.
 
Rokowania od początku były złe.
 
Poinformowano mnie, że „będziemy robili, co się da, ale szanse na utrzymanie tej ciąży są nikłe”.
 
Położono mnie nogami do góry.
 
 
 

Na głęboką wodę

 
Był to pierwszy kubeł zimniej wody na głowę mojego męża.
 
Już na izbie przyjęć prosił mnie o wybaczenie za swoje zachowanie.
 
Było mi szalenie przykro, że zostawiam go samego z trójka dzieci, pracą i remontem mieszkania.
 
Pragnęłam przede wszystkim naszej jedności.
 
Tygodnie spędzone w szpitalu były tym, co umocniło nasze małżeństwo – mimo rozłąki, trudu, tęsknoty – a może właśnie dzięki nim.
 
Mogłam się wówczas przekonać o wielkiej miłości mojego męża do mnie – miłości za darmo, bez żadnych zasług.
 
Nie miałam mu wtedy do zaoferowania nic.
 
Wszystkie atrybuty, na których budowałam naszą relację, postawy, zachowania, działania, którymi usiłowałam zapracować na ową miłość, zostały unicestwione.
 
Leżałam plackiem w łóżku i nic poza tym.
 
Mąż podawał mi basen, mył, przywoził jedzenie, gdy miałam zachciankę, parzył latte.
 
Pracował, zajmował się dziećmi, wykańczał mieszkanie.
 
Miałam poczucie, że otrzymał nadprzyrodzone siły, by temu wszystkiemu podołać.
 
 
 

Bądź wola Twoja

 
Wydawało mi się wówczas, że sytuacja jest trudna, lecz stabilna.
 
Do terminu porodu było jeszcze pięć miesięcy.
 
Wyobrażałam sobie, że jakoś przetrwamy.
 
Wyzbyłam się pomysłów „co dalej”, a jeśli już cokolwiek sobie wyobraziłam, wiązało się z ogromnym cierpieniem.
 
Z czystym sercem mogłam jednak mówić: „Bądź wola Twoja”.
 
Po 4 tygodniach znowu zaczęłam plamić.
 
Skurcze nasiliły się.
 
Dopóki pęcherz płodowy był cały, podawano mi środki rozkurczowe.
 
Cierpiałam potwornie.
 
Kiedy schodziła kroplówka, trochę słabły, gdy się kończyła – znowu się nasilały.
 
Po 24 godzinach powstrzymywania porodu osiągnęłam stan, w którym czułam, że więcej nie zniosę.
 
Zbadano mnie.
 
Pęcherz pękł.
 
Nie było już możliwości zatrzymania akcji.
 
W szpitalu miałam wspaniałą opiekę.
 
Doświadczyłam wielkiej troski i wsparcia od personelu.
 
Czułam, że zostało zrobione wszystko, co po ludzku było możliwe.
 
Kiedy zawiezione mnie na porodówkę, była tam ekipa, z którą rok wcześniej rodziłam Jadzię.
 
Czułam się bezpiecznie.
 
Mąż był przy mnie.
 
 
 

Trudna decyzja

 
Ogromnym wsparciem okazała się położna.
 
Czuwała nad wszystkim i co najważniejsze, w chwili, gdy my byliśmy targani silnymi emocjami, ona była rzeczowa i zatroszczyła się o rzeczy ważne.
 
Rozmawiała z nami konkretnie:
 
„Czy chcecie ochrzcić dziecko?” Tak.
 
„Czy jeżeli jego stan – co jest wielce prawdopodobne – nie będzie rokował, że przeżyje, życzycie sobie reanimacji za wszelką cenę, czy raczej chcecie otoczyć go ciepłem i bliskością w czasie, który będzie wam dany?”
 
Nie było czasu na przemyślenia i filozofie.
 
Byliśmy zgodni: chcemy z nim być, chcemy go przytulić, nie chcemy, by umierał sam w inkubatorze z milionem rur w sobie.
 
Chcemy się nim nacieszyć, poznać, zapamiętać…
 
 
 

Czas jest krótki

 
Skurcze nasilały się.
 
Trochę popadłam w emigrację wewnętrzną, umęczona całą dobą bólu.
 
Męża poproszono o podpisanie dokumentu o treści: „Nie wyrażam zgody na reanimację mojego dziecka”.
 
Czuł, jakby podpisywał wyrok śmierci.
 
Szybko wrócił do mnie.
 
Syn urodził się żywy, machał nóżkami.
 
Był maleńki. Mierzył dwadzieścia centymetrów i ważył pół kilo.
 
Leżał na mym sercu. Płakaliśmy oboje.
 
Wiedzieliśmy, że czas jest krótki.
 
Położna natychmiast udzieliła mu chrztu z wody.
 
A potem leżał na mnie, przytulony do mej piersi oddychał jak rybka z otwartą buzią.
 
 
 

Mistyczna godzina

 
W obliczu życia i śmierci zmienia się widzenie świata.
 
Myśli się o rzeczach ostatecznych.
 
Mąż zobaczył swój grzech względem nas.
 
Ponownie prosił o wybaczenie, mówił o bezradności wobec swoich słabości.
 
Moje serce przepełnione było miłością i wobec takiej pokory, jaką wówczas okazał, zobaczyłam, że miłosierdzie Boże nie zna granic.
 
Nie miałam do niego żadnych pretensji.
 
Ten moment umocnił i zjednoczył nasze małżeństwo.
 
Po mistycznej godzinie spędzonej z naszym synem – poczułam, że nie rusza się.
 
Robił się zimny.
 
Oddałam go położnej.
 
Został zaniesiony do lodówki z napisem: PŁODY.
 
Za dwa dni wypisano mnie ze szpitala.
 
Mąż załatwiał formalności pogrzebowe, a ja uczyłam się chodzić po pięciu tygodniach nie ruszania się.
 
Pożegnaliśmy go Eucharystią Dziękczynną.
 
 
 

Drugie podejście

 
I choć może się to wszystko wydawać komuś niezwykle trudne, jestem wdzięczna Bogu za całe to wydarzenie.
 
Zmieniło ono moje życie: duchowe i rodzinne.
 
Wiem, że dzieci nie są moją własnością, ale darem od Boga danym mi w depozyt.
 
Wiem, że mój mąż mnie bardzo kocha, wiem, że ja go kocham.
 
Wiem, że możliwe jest przebaczenie i darmowa miłość.
 
Wiem, że jest Bóg i że część mnie – ciało z mego ciała i krew z mojej krwi – ogląda Go już twarzą w twarz.
 
On wiedział, że kocham moje dzieci bardziej niż Jego, bardziej niż męża.
 
Powołując do Siebie mego syna, sprawił, że tęskniąc za swoim dzieckiem, myślę o spotkaniu z Nim, jak również otworzył mi oczy na tego, z którym mam stanowić jedno tu na ziemi.
 
 
 

Pytania:

 
1. Masz poczucie, że spotkało Cię coś, co przerasta Twoje możliwości? Znajdujesz się w sytuacji bez wyjścia?
 
Odwagi! Kiedy Izraelici stali przed Morzem Czerwonym uciekając przed Faraonem też byli w takiej sytuacji. Bóg przeprowadził ich suchą nogą na drugi brzeg. Ku pokrzepieniu przeczytaj Księgę Wyjścia (Wj 14,15 – 15, 21)
 
 
2. Myślisz, że to, co dzieje się wokół Ciebie nie ma sensu?
 
Czasami na zobaczenie sensu potrzeba czasu i łaski. Bądź cierpliwy. Pomoże Ci w tym wyrwała modlitwa, choćby krótkie westchnienie w chwilach zwątpienia. Zajrzyj do Ewangelii: (Mk10,47 b)
 
 
3. Twój świat właśnie rozpadł się na części?
 
Być może, Ktoś jutro Twój świat złoży na nowo, pięknie i doskonale! Przeczytaj Ewangelię ( Łk 24, 1-11)

 
 
 

Autor: Romana Tryc

Blogerka. Do obecnej wersji siebie idę przez życie pełną piersią. Popełniam błędy, zaliczam upadki. Dziś każdy kryzys uczynię początkiem nowego i lepszego życia. Zapraszam Cię na moją stronę http://romanatryc.pl/, gdzie pozytywnie inspiruję dobrymi słowami.
 
 
 

 

4 komentarze

  1. rademachera pisze:

    Uff… to bardzo intymne wyznanie, ale bardzo mi bliskie.

  2. asiamarysia pisze:

    Roma, przytulam. Pomaga mi dziś Twoje świadectwo.

Skomentuj asiamarysia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *