„Zabrano mi tylko jedną z tysiąca możliwości, jakie oferuje życie”
Nadciąga gwałtowna burza…
Statki stojące w jednym z egipskich portów szarpią się na cumach. Wypełnione są zbożem, na które czekają w cesarstwie głodne legiony.
Rzymski dowódca Pompejusz, zwany później Wielkim, stoi na nabrzeżu.
Ze zmarszczonym gniewnie czołem słucha raportu swojego zastępcy.
Sternicy odmawiają wyjścia z portu, boją się burzy.
Żegluga w taki dzień to igranie ze śmiercią.
Pompejusz zaciska dłonie w pięści i patrzy na wzburzone morze.
Oczyma wyobraźni widzi głodujących żołnierzy. Wie, że misja musi zostać wykonana. Cena nie gra roli. Trzeba wyruszać natychmiast.
Pierwszy wchodzi na szarpany wichrem statek. Krzyczy, a jego słowa są mocniejsze od burzy.
Żeglowanie jest koniecznością, życie koniecznością nie jest.
Czym naprawdę jest to „navigare”?
To nasz cel, marzenie, pasja, to w co wierzymy i do czego zdążamy.
Kiedy jako dziecko pierwszy raz dotykam piłki do siatkówki, czuję zdziwienie, że tak dobrze pasuje do mojej ręki.
Pierwsze odbicia, a potem wszystkie inne elementy gry przychodzą mi z łatwością.
Treningi to moja radość, cały mój świat.
Powybijane palce okręcam plastrami, posiniaczone nogi chowam w długich ubraniach, bolący coraz częściej kręgosłup smaruję przeciwbólowym żelem.
W końcu ból pleców staje się nie do zniesienia, ale dużo bardziej boli lekarska diagnoza:
Mam osiemnaście lat i te słowa brzmią jak wyrok
Nie potrafię się z nim pogodzić.
Próbuję wracać na parkiet.
Trzymam się piłki, jak tonący, który rozpaczliwie obejmuje ostatnią pływającą belkę z rozbitego statku.
Każdy taki powrót jest niebezpieczny, każdy źle się dla mnie kończy.
Pewnego dnia dociera do mnie, że uszkodzony kręgosłup to tylko jedna z wielu części mojego ciała, że zabrano mi tylko jedną z tysiąca możliwości, jakie oferuje życie.
Odpuszczam.
Przestaję zerkać za siebie i wreszcie zaczynam obserwować horyzont.
Wkrótce poznaję ludzi, którzy pokazują mi nowy świat. Żeglarski świat.
I znów czuję, że tak jak kiedyś piłka, tak teraz rumpel steru idealnie przylgnął do mojej ręki.
Zdobywam kolejne żeglarskie stopnie.
Z zapartym tchem obserwuje niezwykły taniec gwiazd podczas nocnych wacht na morzu.
Czuję niesamowitą radość z wyścigu, podczas regat.
Patrzę na wypełnione wiatrem żagle i znów mam w sobie tą dziecięcą radość.
Dlatego, kiedy ocean życia spycha z obranego kursu, mimo wszystko trzeba płynąć dalej.
W końcu trafi się na nieznany dotąd ląd, pełny wspaniałych możliwości.
Wtedy patrząc na tą nową ziemię można powtórzyć za Krzysztofem Kolumbem:
Żeglarstwo jest piękne, ale macierzyństwo piękniejsze!
Zresztą gdy jest się matką małego brzdąca, nie da się pływać.
Dla malucha to zbyt niebezpieczne.
Czekam więc, aż będzie większy.
Dzieci tak szybko rosną, wkrótce pożeglujemy razem.
Moje białe żagle zniknęły na chwilę za horyzontem, ale przecież navigare necesse est.
Więc płynę dalej.
Przypominam sobie o jeszcze jednej rzeczy, którą kiedyś kochałam.
O marzeniu, które porzuciłam, bo wydawało mi się nierealne.
Jest późna noc.
Gaszę lampkę w pokoju córki, znów zasnęła nad książką. Zerkam na śpiącego męża. Nakrywam synka kołderką.
Siadam przy biurku. Otwieram notatnik.
Piszę.
Autor: Alicja Tchorz
Copywriter, obecnie pracuje nad książką swojego życia. Wierzy, że dobra historia czai się wszędzie. Nawet tuż za rogiem.
https://www.linkedin.com/in/alicja-tchorz/
6 komentarzy
Super!
Ala, jesteś niesamowita! Dałam przeczytać nawet mężowi! Dziękuję za piękne świadectwo!
Bardzo mi miło. Dziękuję bardzo 🙂
Dziękuję 🙂
Od paru dni czekałam na taki tekst. Dzięki 🙂
Dziękuję Ci 🙂 Płyń dalej. I pisz… 🙂